22.08.2013

Day 21 El Acebo - Ponferrada

Dzisiejszy dzień nazwaliśmy black day, jakby każdy z nas odczuwał coś po swojemu. Schodziliśmy bardzo powoli z El Acebo do Ponferrady, bo na dziś zaplanowaliśmy około 18 kilometrów, a albergue otwierali dopiero o 13.00. O 5.30 rano pożegnaliśmy się z Matteo, który nas bardzo wyściskał. Trzy tygodnie razem robi swoje. Obiecaliśmy sobie odwiedziny. Matteo nie był nigdy w Polsce, więc serdecznie go tu zapraszamy.
A potem szliśmy w milczeniu głównie, patrząc na zbliżającą się Ponferradę. To w sumie niesamowite, bo dzień wcześniej widzisz coś w oddali, np. wiatraki, jakiś kościół, jakiś inny szczególny obiekt, a następnego dnia po 20-30 km przy tym jesteś, po prostu przechodzisz obok ... ciągle mnie to zaskakuje. W Ponferradzie zjedliśmy dobrego hamburgera, nabyliśmy cudowności z supermarcado, czyli supermarketu, zrobiliśmy sobie arbuzową ucztę. A wieczorem uczestniczyliśmy we Mszy - bardzo ciekawej, po hiszpańsku i z elementami łacińskimi. Co prawda, część tłumaczył nam potem Rafaele, ale i tak było to niesamowite uczucie, bo Mszę prowadziło 6 kapłanów, w tym jeden z Polski, franciszkanin. A ich śpiew był niesamowity, jakoś tak to wszystko grało: hiszpanie, włosi, niemcy, polacy, jakaś Koreanka...uczestnicy tej chwili...
 
 
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz